www.pogononline.pl www.pogononline.pl
top_3
top_2
 
Gryf
Wywiady
Rozmowa z Radosławem Majdanem
Mariusz Kotowski: Czy po meczu z Portugalią uwierzyłeś, że możesz zagrać na mistrzostwach właśnie przeciwko USA?
Radosław Majdan: Wiadomo, że numerem jeden jest Jurek Dudek, ale z drugiej strony niezręcznie mi komentować takie sytuacje, bo byłem tym bezpośrednio zainteresowany. Trzeba także pamiętać, że przy bramkach, które wpuścił, nie miał większych czas, nie popełnił większych błędów. Szczerze powiem, że nie liczyłem na występ w meczu z USA.
- Jak zareagował Jurek Dudek, kiedy dowiedział się, że to ty zastąpisz go w bramce?
- Jurek zachował się super. Gdy trener przeczytał skład dzień przed meczem, Jurek podszedł do mnie i pogratulował. Powiedział, że na to zasłużyłem i życzył mi powodzenia. Wiem, że było to szczere, przecież pracujemy już ze sobą kilka lat. Ja także za każdym razem życzę mu powodzenia.
- Pytałeś go, jak zagrać?
- Nie ma takiej potrzeby. Ja też nie podchodzę do niego przed meczem, nie gadam mu bez potrzeby. Przecież nie gramy od dwóch dni w piłkę. Wiemy, o co chodzi w tej grze. Trener bramkarzy Józef Młynarczyk uspokajał mnie. Przestrzegał, żebym się nie "grzał", bo to nie mój pierwszy mecz. Starał się podbudować mnie psychicznie.
- Dudek nie ostrzegał Cię przed piłką, którą gra się na Mundialu? Komentatorzy w kraju zwracali uwagę na to, że jest lżejsza i szybsza. Z tego powodu mogła sprawić wiele kłopotów, zwłaszcza bramkarzom.
- Praktycznie jednak na każdych mistrzostwach jest mniej przyjemna dla bramkarzy. To prawda, jest szybsza. Jest trudniejsza, ale trenowaliśmy nią przed mistrzostwami tak długo, że można było się spodziewać, co będzie "wyprawiać" w meczach.
- Okazało się, że wszystkie wasze mecze na mistrzostwach były bardzo ważne, grane o wszystko. Tobie przypadł w udziale występ w meczu o honor biało-czerwonych. Ta świadomość potęgowała obawy przed spotkaniem?
- Teraz myślę, że mecz z USA był najważniejszy z tych wszystkich. Przynajmniej dla mnie. Mecz z Hiszpanią, kiedy debiutowałem, był jakimś przełomem. Inaczej ocenia się zawodników, którzy są w kadrze na co dzień, a inaczej tych, którzy są potencjalnymi reprezentantami. Porażki etatowych kadrowiczów można zrzucić np. na karb zmęczenia czy też chwilowej niedyspozycji. Rezerwowi nie mogą sobie pozwolić na słabszy występ. Dlatego ten pierwszy mecz na Mundialu był dla mnie niezwykle ważny, bowiem miałem świadomość, że w razie gdybym bardzo słabo wypadł, moja przygoda z reprezentacją mogła dobiec końca.
Dodatkowo wiedzieliśmy, jak w kraju krytykują nas po dwóch porażkach. Wszyscy rezerwowi, którzy wyszli na mecz z USA, mieli na sobie właśnie takie brzemię. Byliśmy jednak bardzo mocno zmotywowani ochotą do gry, udowodnieniem, że nadajemy się do tej reprezentacji.
- Nie byliście zatem zupełnie odizolowani od wieści z Polski. Wiedzieliście, że w kraju nie zostawiono na was suchej nitki po dwóch porażkach?
- Oczywiście. Poprzez internet docierała do nas niemal cała krytyka reprezentacji, wszystkie komentarze.
- Skąd zatem wasza metamorfoza w meczu z USA i tak dobra gra? Przecież po takiej fali krytyki trudno się zmobilizować do dobrego występu.
- Ciężko to ocenić. Ten mecz faktycznie był dobry. Mogę ocenić zawodników, którzy grali wcześniej przeciwko Korei i Portugalii. Ze Stanami świetnie zagrali Jacek Krzynówek i Paweł Kryszałowicz. We wcześniejszych meczach - trzeba przyznać - zagrali średnio.
Jednak jaka jest bezpośrednia przyczyna naszego dobrego występu z USA, nie wiem. Wszyscy się nad tym zastanawialiśmy i nikt chyba nie znalazł odpowiedzi.
Ciążyła na nas ogromna presja oczekiwań przed Mundialem i być może nie wszyscy ją wytrzymali. Stąd wcześniejsza wpadka.
- Były świetny bramkarz reprezentacji Jan Tomaszewski, który konsekwentnie wytykał błędy Jerzemu Engelowi, stwierdził, że zagraliście dobrze w meczu z USA, bo został rozbity na jeden mecz fan club Tomasza Iwana. Nie zagrali od pierwszej minuty Jacek Bąk, Tomaszowie Wałdoch i Hajto oraz Piotr Świerczewski. Wszyscy, którzy publicznie odnieśli się do decyzji Engela o niezabraniu na mistrzostwa Iwana. Zgodzisz się z tym?
- Na ten temat wiele już powiedziano i na pewno nie jest potrzebne dalsze podgrzewanie atmosfery. Cała drużyna była za Tomkiem, bo stanowiliśmy kolektyw. Nikt nie chciał się buntować. Po prostu to była wola zespołu, żeby Tomek pojechał z nami. Bo jest naszym przyjacielem, bo miał wkład w awans drużyny do mistrzostw. Nie wiem, czy bez niego wywalczylibyśmy ten awans. Grał w pierwszej fazie rozgrywek we wszystkich meczach. Był ważny dla tego zespołu. My jako koledzy nie zapomnieliśmy o tym i myślę, że to jest wartościowe.
- A jak Ty ocenisz swój występ? Pierwsze minuty pod Polską bramką były bardzo nerwowe. Raz przepuściłeś piłkę do siatki, jednak arbiter gola nie uznał.
- Tak się złożyło. Przy pierwszym rzucie rożnym dla Amerykanów byłem wyraźnie faulowany. Ewidentnie było to widać na powtórkach telewizyjnych. Przy drugiej sytuacji, kiedy piłka wpadła do bramki, krzyknąłem do Maćka Murawskiego, że złapię piłkę. On później mi tłumaczył, że nie usłyszał mnie, a kiedy już widział, że interweniuję, to bał się opuścić głowę, bo sądził, że ja też mogę odpuścić. Był ogromny huk. Nie usłyszał "moja", co zwykle krzyczą bramkarze w takich sytuacjach, i nie odpuścił. Uważam jednak, że to była dobra interwencja, nie nerwowa, świadcząca o tym, że się dobrze czułem. Gdybym był zdenerwowany, to w ogóle bym do tej piłki nie wyszedł.
- Przegraliśmy jako reprezentacja te mistrzostwa, Ty jednak zagrałeś w meczu zwycięskim. Czy odczuwasz satysfakcję ze swojego występu na mistrzostwach?
- Tak. Cieszę się przede wszystkim, że wygraliśmy ten mecz. Cieszę się, że był to występ dobrze oceniony. Miło było po nim odbierać gratulacje, telefony od przyjaciół czy SMS-y. Byli to czasami ludzie, z którymi nie rozmawiałem nawet kilka miesięcy. Gratulacje płynęły od Polaków niemal z każdego zakątka świata, którzy oglądali ten mecz. Chwalili nas, byli zadowoleni. To niezwykle przyjemne uczucie słyszeć coś takiego.
- Jednak satysfakcji nie mają kibice. Wszyscy liczyliśmy na coś więcej. Media chcą głowy Jerzego Engela. Czy powinien odejść?
- Odpowiem przykładem. A dobrym jest reprezentacja Francji, która przed mistrzostwami świata w USA w 1994 r. do awansu potrzebowała jednego punktu. Grali u siebie z Izraelem i Bułgarią. Oba spotkania przegrali. Wówczas trenerem był Gerard Houllier, a jego asystentem Aime Jacquet. Po przegranych eliminacjach Jacquet objął kadrę. Cztery lata później zdobył mistrzostwo świata. Czasami trzeba dać człowiekowi czas i szansę. Polska nie była do końca drużyną, która nie spełniła nadziei. W końcu ten awans nastąpił. Zdajemy sobie także sprawę z tego, że zawiedliśmy, ale może po prostu byliśmy słabsi. Może nie byliśmy w stanie zrobić czegoś więcej. Jednak nie wydaje mi się, by "stracona" głowa trenera Engela była receptą na sukcesy polskiego futbolu.
A czy jest ktoś, kto mógłby zostać po Jerzym Engelu trenerem reprezentacji?
- "Gazeta" sugeruje, że powinien to być trener zza granicy.
- Tak, ale mówi się, że "ktoś zza granicy". Nie mówi się konkretnie kto. Moim zdaniem trener Engel powinien zostać.
- Engel ma kontrakt z Polskim Związkiem Piłki Nożnej podpisany do 2004 r., poprowadzi drużynę w eliminacjach do mistrzostw Europy. Jeśli on zostanie, to i Ty zapewne także.
- Zawodnicy, którzy pojechali z reprezentacją na Mundial, będą chcieli zostać, zwłaszcza że dobrze współpracuje im się z trenerem. Ja jestem z tej współpracy zadowolony i cieszę się, że powołuje mnie i daje mi szansę. Również z tego powodu chcę, żeby został.
- Zarzucano mu jednak, że zamiast zająć się intensywnie przygotowaniami, to miał czas na pisanie i promocję swojej książki. Nie protestował także, kiedy kręciliście kolejne reklamy.
- Gdybyśmy zremisowali z Koreą, a mieliśmy na to szanse po akcjach Jacka Krzynówka i Maćka Żurawskiego i później wygrali z Portugalią czy z USA, co stało się faktem, czy ktoś by nam to wytykał? Jednak to oczywiste, że porażki niosą ze sobą falę krytyki. Nie wydaje mi się, żebyśmy nie koncentrowali się na czymś innym niż przygotowania. Wręcz przeciwnie. Mieliśmy bardzo ciężki obóz w Niemczech. Później równie ciężko pracowaliśmy w pierwszych dniach zgrupowania w Korei. Moim zdaniem dobrze przepracowaliśmy ten okres. A teraz to normalne, że każdy ma swoją receptę na sukces, każdy jest teraz najmądrzejszy. Myślę, że usprawiedliwieniem naszej postawy było to, że byliśmy beniaminkiem mistrzostw i oczekiwania nas przerosły.
- Jaki był twój najtrudniejszy moment pobytu w Korei?
- Na pewno ten, kiedy siedziałem na ławce rezerwowych w meczu z Koreą. Patrzyłem na moich kolegów zmagających się na boisku z ogromną presją. Było ogromne oczekiwanie na wynik. Każdy chciał zwycięstwa. My też tego chcieliśmy, ale nie wyszło.
Ciężko było po meczu z Portugalią, kiedy w szatni po porażce godzinę siedzieliśmy, milcząc. Chyba wtedy była największa świadomość tego, że zawiedliśmy.
- Najprzyjemniejszym oczywiście było zwycięstwo?
- Tak. Radość po nim i powrót do Warszawy. Ciepłe przyjęcie kibiców, którzy chyba nam wybaczyli. Tam spotkaliśmy ludzi, którzy zrozumieli, że nie zawsze wszystko może wyjść tak, jak się tego chce. Za to jeszcze raz chcę im serdecznie podziękować.
- Dobry występ na mistrzostwach może zaowocować podpisaniem przez Ciebie dobrego kontraktu z nowym klubem?
- Tego jeszcze nie wiem. Dzwoniłem we wtorek do Sabriego Bekdasa, który negocjuje z klubami, które chcą mnie u siebie zatrudnić. Wiem, że rozmawia nadal z tureckim Denizlisporu i jeszcze inną turecką drużyną. W ciągu 10 dni powinno się wszystko wyjaśnić.
- Po takim meczu jak ze Stanami nie myślałeś o innej lidze niż turecka, choć nie można teraz absolutnie mówić, że jest słabsza. Turcy zagrają w ćwierćfinale Mundialu?
- Nie. Generalnie obowiązuje zasada, że idzie się tam, gdzie człowieka chcą. Wiem, że przed mistrzostwami była propozycja z niemieckiego Hannoveru 96, ale osoba, która przyjechała do prezesa Sabriego negocjować, uważała, że cena bodaj 1,5 mln dolarów za mnie, jaką zażądał prezes, jest za duża.
Jeżeli chodzi o ligę turecką, to cieszę się, że tak im dobrze idzie na Mundialu. Udowadniają, że potrafią tam grać w piłkę i mają dobrych piłkarzy. Są najlepszym potwierdzeniem tego, że ta liga nie jest taka słaba, jak się niektórym wydaje.
- Na razie nie myślisz o powrocie do Pogoni mimo zmiany jej prezesa?
- Nie. Grałem w Pogoni kilkanaście lat. Mam i będę miał ogromny sentyment do tego klubu, ale najwyższy czas pomieszkać trochę gdzieś indziej.

Rozmawiał: -
Źródło: Gazeta Wyborcza
Data: czwartek, 20 czerwca 2002 r.
Dodał: -

  (p) 2000 - 2024   Gryf
© Pogoń On-Line
  Gryfdesign by: ruben 5px redakcja | współpraca | ochrona prywatności